Lidl coraz zuchwalej poczyna sobie na rynku wysokoprocentowych trunków, posiadając dość rozbudowane portfolio kilku własnych marek whisky, wypełniających różne segmenty sprzedażowe. Wśród najbardziej rozpoznawalnych znajdują się między innymi Glen Orchy, Queen Margot, Abrachan i właśnie Ben Bracken. Ostatnie z wymienionych to single malt i blended malt whisky, gdzie znajdziemy wypusty 30-letnie, 35-letnie i nawet 40-letnie. Według internetowych źródeł, zawartość butelek dostarczają różne podmioty, więc zależnie od segmentu będą to Clydesdale, Wallace & Young albo TSID (The Scottish Independent Distillers), która odpowiada za recenzowaną Ben Bracken 21YO w edycji Speyside. Stuprocentowej pewności co znajdziemy pod korkiem jednak nie mamy, dlatego mówimy o tzw. Bastard Malt. Faktem pozostaje, że whisky leżakowała w dębowych beczkach po burbonie, najpewniej średniej jakości i zwyczajnie nie spełniła oczekiwań macierzystej destylarni.
Wygląd – klasyczna cylindryczna tuba skrywa równie klasyczną butelkę, która nie posiada żadnych charakterystycznych elementów. Wygląda to jednak zupełnie przyzwoicie. OK, bardziej renomowane destylarnie 21-letnie edycje zamykają w specjalnych opakowaniach, ale mówimy przecież o produkcie dyskontowym. Trunek okazuje się dość oleisty, barwy bursztynowej, co zawdzięcza karmelowi. Whisky jest filtrowana na zimno, butelkowana w mocy 41,9% objętości alkoholu.
Aromat – typowe Speyside pełne suszonych owoców, rodzynek, śliwek węgierek, jabłek, słodu, toffi, miodu i solidnej porcji wanilii. W oddali troszeczkę akcentów cytrusowych, przypominających whisky leżakowane w beczkach po rumie. Alkohol całkiem dobrze ukryty. Jest klarownie i obiecująco, zważywszy na bękarcki charakter oraz niewygórowaną cenę Ben Bracken 21YO.
Smak – najpierw rześka i słodka, delikatnie kwiatowo-owocowa, potem wchodzi trochę przyjemniej pikanterii. Na języku kremowa, podszyta mleczną czekoladą, miodem, ponownie solidną porcją wanilii i maślanymi ciastkami. Ostatnie krople na języku noszą delikatne znamiona palonego drewna. Nie jest przesadnie rozbudowana, ale jednocześnie nie rozczarowuje. Szczerze powiedziawszy, przypomina Glenlivet 15YO albo Glen Moray 15YO, które osobiście bardzo lubię.
Finisz – najsłabszy element całości, ponieważ okazuje się nieprzyzwoicie krótki jak na 21 latka. Niektóre single malty bez deklaracji wieku dłużej pracują na języku. Generalnie słodki, potem pojawia się trochę skóry i tytoniu. Wieloletnie whisky ocenia się po tym jak kończą, nie jak zaczynają, a Ben Bracken 21YO nie wypada tutaj najlepiej. Już wiadomo, dlaczego macierzysta destylarnia pozbyła się tego towaru.
Ben Bracken 21YO Speyside kosztuje w sklepach Lidl około 250 złotych, co jest śmieszną kwotą za single malt whisky z 21-letnią deklaracją wieku. Oczywiście, każdy zorientowany w temacie doskonale zdaje sobie sprawę, że atrakcyjna wycena nie bierze się znikąd. Z jednej strony mamy naprawdę przyzwoity aromat i smak, natomiast z drugiej lichy finisz, porównywalny z przeciętnymi 12-latkami. Niestety, cuda się raczej nie zdarzają, aby wydając 250 złotych otrzymać jakość whisky normalnie kosztującej około 600-700 złotych. Właśnie tyle musimy bowiem zapłacić za Bushmills 21YO albo Glenfiddich 21YO. Jako typowego daily dram można Ben Bracken 21YO nawet zaakceptować, jednak nie spodziewajcie się fajerwerków, ponieważ to poziom co najwyżej solidnych 15-tek.